niedziela, 30 listopada 2025

Magiczna Symfonia Tańca


 
W ostatnim czasie pojawia się dużo wydarzeń kulturalnych dotyczących epoki romantyzmu. Jednym z nich  była premiera w Teatrze Wielkim  czyli balet pt. Symfonia Tańca, która na długo zapada w pamięć. Czemu? Co wpływa na to?

Bez większego wczytywania się w libretto przedstawienia - może i dobrze - odczułam, że chodzi tu - jakże odkrywczo - o taniec i to jaki. Taki, którym tancerze pokazują swoje wrażenia z  odczuwania muzyki w każdy możliwy sposób. A także jak wpływa on na nich , ich ciało, samoświadomość i drogę do perfekcji ruchu. Zwłaszcza w najtrudniejszym i najbardziej klasycznym gatunku  tańca czyli balecie. 

I jak się okazuje twórcom Symfonii Tańca chodziło o to, aby pokazać jak muzyka romantyków czyli Beethovena, Chopina oraz Bizeta  wpływa na różne relacje związane z tańcem. Choreografie znanych twórców czyli Toera Van  Shayka, Edwarda Cluga oraz Georga Balanchine pokazują w jaki sposób to się dzieje. I jak można pokazać dźwięk ruchem scenicznym i jak wyćwiczone ciało reaguje na muzykę. Czystą harmonią, pięknymi synchrami w duecie jak i w większej grupie. Po prostu magia.

I ja tą magię poczułam dzięki pięknej interpretacji tanecznej zespołu baletowego Teatru Wielkiego oraz niesamowitym wykonaniom muzyków. Warto zaznaczyć, że każda część tego baletu to zupełnie inne podejście do muzyki znanych kompozytorów. Drugi i trzeci akt najbardziej zapadają w pamięci widza, gdyż można nacieszyć oczy pięknymi scenami tańca a uszy niezapomnianą muzyką.

Symfonia Tańca to święto wszelkich zmysłów, jakie można obejrzeć na scenie teatru Wielkiego w wykonaniu całego zespołu tanecznego i orkiestry. To także święto baletu, którego ostatnio mało było w Teatrze Wielkim. Zwłaszcza polskich solistek i solistów, a szkoda. 

Zapraszam na pełne wrażeń przedstawienie gdyż taniec jest emocją. 

Wasza niegdyś tańcząca podróżniczka 
















piątek, 28 listopada 2025

Premierowa recenzja Piernikowego serca

 



Niecały tydzień temu byłam na przedpremierowym pokazie najnowszego filmu świątecznego pt. Piernikowe serce w reżyserii Piotra Wereśniaka. Wtajemniczeni widzowie wiedzą, że film został zrobiony na podstawie książek Agnieszka Lis czyli Marcepanowej Miłości oraz Kawiarni Pełnej Marzeń. 

Jest to słodko-gorzka historia o rodzinie Melanii i Jana (uwaga zmiana imienia) i o jej losach, po śmierci nestora rodziny. Justyna i Czarek przyjeżdżają do rodziny w Toruniu  na święta, a także z pewnym zamiarem. Ich syn Janek (znowu zmiana imienia z Norberta) poznaje młodą sąsiadkę Zuzkę , w której sie zakochuje, a jego Ciotka Dagmara (kolejna zmiana) próbuje stanąć na nogi zakładając swoją wymarzoną kawiarnię. To tak w wielkim skrócie aby nie było spojlerowania. 

Jak widać są tu pomieszane wątki, taka była widocznie  wizja scenografów i reżysera. Czy słuszna oceńcie sami. Sama autorka podkreśla, że jej książki są inspiracją dla tego jakże barwnego filmu. Co najważniejsze najbardziej charakterystyczne postacie ze wspomnianych tytułów występują w Piernikowym sercu. 

Mamy tu wymagającą Melanię (Katarzyna Żak), zakręconą Dagmarę (Małgorzata Socha) oraz wybuchowego Pawła (Piotr Głowacki) ojca Zuzki. Justynę i Czarka grają Olga Bolądź oraz Stefan Pawłowski, którzy świetnie zostali dopasowani do bohaterów.  

Co najważniejsze film oddaje charakter książek Agnieszki Lis, bo nie jest tu cały czas słodko-pierdząco tylko na szczęście bardzo życiowo. Czyli trochę gorzko, troche romantycznie i oczywiście wesoło. Scena z bijącym się Mikołajem rozbawi każdego.  I nie tylko ona. Rodzice Zuzki dodają tu element lekkiego szaleństwa. 

Pierwsze wrażenia są rewelacyjne i dla tych co znają wspomniane powieści i dla tych co nie znają. Bądźcie czujni bo w pierwszej scenie występuje autorka. Historia sama się obroniła mimo wielu zmian, a znakomita gra aktorska dopełniła ją ze smakiem. A pięknym tłem był świąteczny klimatyczny  Toruń, w którym zdarzają się cuda. 

Polecam serdecznie wszystkim, którzy lubią filmy świąteczne z biglem i mądrym przekazem i chcą już poczuć atmosferę świąt. 


środa, 12 listopada 2025

Cienie Umysłu

 




W tym roku pojawiło się sporo książek ze współprac także na mojej wirtualnej półce. Jedną z nich są Cienie Umysłu Artura Tojzy.  

Akcja książki dzieje się w latach 80-tych a dokładnie w 1981 kiedy to w Polsce wybucha stan wojenny. Czemu nawiązuję do tego? Bo jeden z bohaterów jest Amerykaninem o polskich korzeniach. Miejscem zdarzeń są USA oraz tajemnicza baza wojskowa, w której dzieją się dziwne rzeczy. Zadaniem dla zespołu jest uratowanie naukowców oraz znalezienie i zlikwidowanie pewnych anomalii. Aby to zrobić bohaterowie zaczynają schodzić w głąb bazy czyli piekła tak jak w Boskiej Komedii Dantego. 

W misji biorą udział sierżant Kovalsky, wilkołaczka a nawet uzdolniony magicznie elf. A wszystko dlatego, że Cienie Umysłu są kolejną częścią z uniwersum Wojen snów. Tym samym można spodziewać się tu wszystkiego. I tak faktycznie jest.

Bo Cienie Umysłu to miszmasz gatunkowy. Jest tu i przygoda i oczywiście sensacja a do tego elementy fantasy jak i fantastyki. Artur Tojza ewidentnie nawiązuje do klisz z Gwiezdnych Wrót, Star Treka i wcale się z tym nie kryje.  Dodatkowo wplątuje tutaj wątki filozoficzne jak i lekko religijne. Jak widać dużo tego jest ale nie jest to aż tak męczące, jak się wydaje. A  jest tu czasem śmiesznie a nawet prześmiewczo.

Ta pozycja Tojzy jest bardzo dynamiczna gdyż w większości części  książki coś się dzieje. A finał wręcz wymiata. Także nie ma tu nudy, choć uwaga: dialogi czasem są przydługie. Fakt faktem dużo rzeczy wyjaśniają. Charakterne postacie ładnie to przykrywają. A coraz lepszy styl autora dodaje lekkości Cieniom Umysłu. 

Ja mimo kilku wymuszonych przerw nie pogubiłam się i miałam frajdę w poznawaniu tej niezwykłej historii. Polecam na długie zimowe wieczory. 











poniedziałek, 10 listopada 2025

Ametyst. Książęca krew



Kolejną książką wybraną w ramach współpracy recenzenckiej jest powieść polskiego pisarza Cezarego Czyżewskiego, jeszcze przeze mnie nie odkrytego. Aż do teraz. Jak się okazuje, że nie jest to pierwsza powieść autora, który oprócz bycia konserwatorem zabytków pisze krótsze i dłuższe formy w gatunku fantasy. 

Ametyst, książęca krew to kolejna pozycja z polskiego rynku fantasy po które czasem sięgam. Zdarza się  to naczęściej w czasie jesiennym lub zimowym, gdy szukam odskoczni od zimnych i ciemnych dni za oknem. 
Osobiście podciągnęłabym tą konkretną pozycję pod gatunek przygodowy a nawet awanturniczy. Bo mało jest tu elementów magicznych, a więcej pirackich i przygodowych a nawet i obyczajowych. 
Zresztą zobaczcie sami o czym jest ta niebanalna historia.   

Głównymi bohaterami książki pana Czyżewskiego są: młody zakonnik oraz księżna wdowa, która stara się po traumatycznych przeżyciach uciec do dawnego życia. Już w pierwszych rozdziałach czytelnik dowiaduje się , że to właśnie ona zabija świeżo poślubionego mężczyznę. Dlaczego?

Pierwsze z nich trafia na pokład Ametysta, żaglowca dzięki któremu spełnia nieoczekiwanie młodzieńcze marzenia. Drugie natomiast po wielu podróżniczych perturbacjach trafia do rodzinnego domu. Czy na długo? Czy da się uciec od karalnych czynów? Czy to był dobry pomysł?

A tak naprawdę najważniejszą rolę w powieści pełni załoga tytułowego statku. Gdyż wraz z kapitanem w wyniku nieudanych transakcji wpada w kłopoty. Aby z nich wyjść pomaga w pewnej tajnej ważnej misji dla królestwa. Czy to się drużynie uda? Czy to przypadkiem nie będzie ciąg dalszy problemów? Jak ułożą się losy większości postaci? 

Morska historia Czyżewskiego znajdująca się w uniwersum nawiązującym do świata wikingów oraz przeklętych statków widmo, rozkręca się w miarę szybko i intryguje tak skutecznie, że nie można oderwać się od lektury. Dosłownie.
Pomagają w tym barwne opisy marynistyczne oraz życia na statku, które dodają smaku i przypominają lektury z młodości. Dochodzą do tego różnego rodzaju perturbacje między innymi walki ze złoczyńcami.
Tak tu będą także zawarte aspekty polityczno-gospodarcze. Jest to nieuniknione.

Kapitan Ametystu przyjmuje kolejne misje, dzięki którym książka przypomina trochę scenariusz gier RPG. Gdyż aby coś dostać bądź kupić, zgadzają się na spełnienie konkretnych warunków, co kończy sie kolejnym rejsem. A to nie jest łatwe, bo do załogi miedzy innymi należy Królik - Mag Wiatru, który nie jest łatwym towarzyszem. Choć bardzo pomocnym w niektórych przypadkach.

W powieści Ametyst, książęca krew widać nawiązania do starych dobrych przygodówek typu Wyspa Skarbów czy Wilk Morski lub Martin Eden. Bowiem autor wprowadza czytelnika we wspaniały marynistyczny klimat z wszechobecną terminologią żeglarską. (Spokojnie, na końcu książki znajduje się słownik wyjaśniający wszelkie terminy) Ja dodatkowo poczułam także klimat z Piratów z Karaibów. Czy słusznie?

Charakter książki wraz z barwnymi postaciami czyni ją wyjątkową, wręcz baśniową. Do tego lekki styl autora, nienachalne opisy oraz delikatne poczucie humoru dodają odpowiedniego charakteru. A końcówka powoduje, że chciałoby się od razu poznać dalsze losy Ametystu. Podobno kolejna część ma być dostępna w następnym roku. Czy ktoś widział jednotomowe fantasy?! Ja nigdy.

Jestem zachwycona i historią tu zawartą jak i jej plastycznością i charakterem. Bardzo dziękuję autorowi za to, że znowu poczułam się nastolatką. Jakież to było ożywcze. 
Ahoj przygodo!!!!

Warto dodać, że świetny audiobook - dostępny na Legimi - czyta Maciej Motylski. 

W skali od 1 do 6 oceniam na 5. 
Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi  Sztukater.pl .