poniedziałek, 29 kwietnia 2024

Spadające gwiazdy


Podobno książki świąteczne są pisane wiosną lub latem. Tym razem tak się zdarzyło, że przeczytałam  właśnie przy takiej aurze tego typu opowieść. Było to dość ciekawe doświadczenie.


Spadające gwiazdy Fern Michaels to historia jakich wiele. 

Młoda ambitna Emily ma pracę, którą kocha a jednocześnie potrzebuje jakiejś odmiany. Przy pierwszym poznaniu sprawia wrażenie rozpuszczonej dziewczyny. Jednak po jakimś czasie okazuje się, że tak do końca nie jest.
Zupełnym przypadkiem poznaje mężczyznę, którym jest Zach Ryker, znany aktor filmów akcji. Okazuje się bowiem,  że kolejny film z jego udziałem ma być kręcony w jej rodzinnym mieście. 
Gdy bohaterka dostaje propozycję aby uczyć jazdy na nartach przystojnego idola Amerykanek, traktuje to jako świetną biznesową decyzję dla rodzinnej firmy. Pełna różnych obaw zaczyna te niewinną znajomość. I ku swojemu zdumieniu, odkrywa że to może być zupełnie co innego. 
Dodatkowo dowiaduje się, że jej najbliższa przyjaciółka kocha się w tym samym aktorze, więc stara się nie okazywać swoich emocji. Co powoduje kilka śmiesznych a może lekko tragicznych wydarzeń.

Co z tego  wyniknie? Czy stara dobra przyjaźń przetrwa te emocjonalną burzę młodych kobiet? Jakie przy okazji tajemnice wyjdą na jaw? Jakie wartości chciała w tej powieści przekazać autorka?

Spadające gwiazdy amerykańskiej pisarki to taki słodko-pierdzacy obrazek wielopokoleniowej rodziny z pewnymi tajemnicami w tle. Jednym może się podobać, innym nie. Ja nie jestem do końca przekonana, choć nie powiem lekko się te historie czyta. To Jeden z niewielu plusów tej historii. 
Choć czasem czułam się zażenowana niektórymi sytuacjami. Bo nie tylko Emily się one zdarzały  ale także jej żywiołowej przyjaciółce . Czasem  nawet lekko rozbawiały. 

Książka Fern Michaels, mimo wielu niedociągnięć dla wytrawnego czytelnika , mówi o tym co najważniejsze jest w rodzinie. Zgoda i prawda o jej losach , nie zawsze wygodnych, nie powinna być zamieciona pod dywan. 

W skali od 1 do 6 oceniam na 3. 


Dziękuję Sztukater.pl za egzemplarz recenzencki.








środa, 24 kwietnia 2024

Wirujący seks. Polskie lovestory w Rampie


W ostatnią sobotę byłam na premierze nowego spektaklu w Teatrze Rampa o bardzo znanym tytule w Polsce czyli Wirującym seksie. Jak łatwo się domyślić nawiązuje on do bardzo znanego filmu z lat 80tych czyli Dirty Dancing. Czy faktycznie tak jest? A może to tylko taka zmyłka dla wiernych fanów produkcji? Zaraz wszystko wyjaśnię.

Musical Wirujący Seks. Polskie Lovestory w reżyserii Tadeusza Kabicza to oryginalne przedstawienie muzyczne lekko nawiązujące do znanego filmu. Bowiem główna bohaterka perfekcyjna Mania szykuje się do ślubu i wesela. W związku z tym ćwiczy swój wymarzony, ten jedyny, pierwszy taniec z narzeczonym Henrykiem. Zgadnijcie jaki, finalną choreografię z filmu z Patrickiem Swayz’em czyli mambo. Niestety nie jest jej dane zatańczyć z ukochanym gdyż zdarza się niefortunny wypadek…..
Podczas przygotowań do ślubu pojawia się parę innych nieprzyjemnych sytuacji, więc wszystko zaczyna się komplikować. Do tego w pałacu weselnym nie ma umówionej instruktorki, która ma pomóc młodym w zmianie tańca. Za to jest jeden z synów właściciela hotelu o jakże wymownym imieniu Patryk…. I tu zaczyna się kolejna romantyczna historia. I to bardzo zagmatwana. 

Wirujący seks w wykonaniu zespołu Rampy to jak dla mnie satyra na polskie wesela i całą ich otoczkę. A także na to jak się w tym młodzi gubią i tracą sens tej jakże ważnej uroczystości. 

Można tu się i pośmiać, czasem wzruszyć i ubawić do łez. Aktorzy to świetni wokaliści i za razem tancerze. Solówka Patryka to sztos. Muzyka całkiem fajna (wpadająca w ucho) a teksty bardzo wymowne i prawdziwe. Piosenki w wykonaniu Mani (Agata Łabno) i jej matki Katarzyny (Anna Mierzwa) powodowały ciarki na skórze. Oraz ten aksamitny głos Jerzego (Julian Mere). 

Jednakże mam lekki niedosyt jako wierna fanka filmu pod kątem tańca i muzyki z filmu, bo spodziewałam się trochę czegoś innego. Dostałam tragikomedie w formie muzycznej owszem całkiem zabawną i świetnie zagraną pod każdym kątem. A nawet pod koniec psychodeliczną.

Jak dla mnie trochę za dużo wątków  pojawiło się w tym przedstawieniu. Niekiedy piosenki były świetnymi teledyskami ale nie wszystkie. Były dwie zagraniczne klimatyczne nawiązujące do całej tej zakręconej historii. A także pojawiły się polskie znane teksty. I jak to się mówi za mało tańca w tańcu?

Jednakże  mile spędziłam wieczór w teatrze Rampa i ubawiłam do łez. 

Jedna ważna uwaga, ciut za głośno były ustawione mikrofony aktorów.



piątek, 19 kwietnia 2024

Poruszająca historia czyli Zniknij z moich oczu



Z racji tego, że lubię poznawać nowych autorów, wśród natłoku różnorodnej literatury trafiłam na najnowszą  książkę Krystyny Januszewskiej pt. Zniknij z moich oczu. Spodziewając się obyczajówki zajrzałam do pierwszego rozdziału i … przepadłam na trzy wieczory. Co takiego jest w tej powieści, że tak zareagowałam? Czym autorka zaskakuje w tej niezwykłej lekturze?

Zniknij z moich oczu to historia pełna tajemnic. Lena po śmierci matki odnajduje w jej dokumentach na komputerze plik z notatkami, który prowadzi ją  do nieznanej przeszłości przyjaciółki rodzicielki,  Joanny.
Gdy czyta  zapiski powstaje w jej głowie pomysł aby opisać losy w formie książki. Tym sposobem zabiera nas do przeszłości, do czasów gdy Polacy zachłysnęli się możliwością emigracji zarobkowej. Jest rok 2003 i rodzina Malickich przeżywa wiele trudnych wydarzeń i rozterek. Najtrudniejszym jest nagle zniknięcie matki po tym, gdy zdecydowała się pojechać po chorego syna do Włoch. Dzięki restrospekcjom z różnych punktów widzenia,  czyli Joanny i jej rodziny, poznajemy obraz rodziny na obczyźnie oraz po zaginięciu najważniejszego członka rodziny.

„Aż trudno pojąć, jak wiele się zmieniło w życiu rodziny, której zabrakło przewodnika.”

Czytelnik w kolejnych rozdziałach poznaje bliżej Joannę i jej apodyktycznego męża oraz dwie córki i syna, przez którego zaczyna się psuć w rodzinie a najbardziej w małżeństwie bohaterów. 
Co takiego spowodowało zniknięcie postaci? Jakie tajemnice przy okazji wyjdą na jaw?

„Życie nie jest ucieczką, lecz podróżą.”

Na początku książki miałam wrażenie, że czytam powieść drogi. Nic bardziej mylnego. Bowiem można tu znaleźć elementy świetnego thrillera psychologicznego z elementami kryminału. Krystyna Januszewska kładzie tu jednak największy nacisk na portret zwykłej rodziny oraz na przemianę osobistą postaci. Przyznam się, że w opisie przy wyborze książki przyciągnęły mnie osobiście wątki kryminalne. Ale nie zawiodłam się, bo ta powieść  trzyma w napięciu i nie pozwala zapomnieć o sobie. Poza tym porusza temat poszukiwania siebie i celu bycia szczęśliwym. 

„Ludzie powinni być wierni własnej naturze i wrażliwości.”

Mimo tak użytego mocnego kalibru problemów rodziny Malickich, Zniknij z moich oczu jest napisane lekkim językiem w taki sposób, że nie można oderwać się od książki pani Januszewskiej. Wykreowani bohaterowie stają się bardziej ludzcy a zarazem zwykli. A problemy z czasem są coraz mniejsze. A życie powoli zaczyna być znośniejsze. 

„ Więc zniknęła. Najpierw ze złości, a potem już z pragnienia.”

Dzięki takim powieściom polska literatura jest coraz lepsza i daje nadzieję na jej coraz lepszy rozwój.
 
W moim odczuciu w skali od 1 do 6 książka zasługuje na 6. 

Dziękuję Sztukater.pl za egzemplarz recenzencki.