środa, 24 kwietnia 2024

Wirujący seks. Polskie lovestory w Rampie


W ostatnią sobotę byłam na premierze nowego spektaklu w Teatrze Rampa o bardzo znanym tytule w Polsce czyli Wirującym seksie. Jak łatwo się domyślić nawiązuje on do bardzo znanego filmu z lat 80tych czyli Dirty Dancing. Czy faktycznie tak jest? A może to tylko taka zmyłka dla wiernych fanów produkcji? Zaraz wszystko wyjaśnię.

Musical Wirujący Seks. Polskie Lovestory w reżyserii Tadeusza Kabicza to oryginalne przedstawienie muzyczne lekko nawiązujące do znanego filmu. Bowiem główna bohaterka perfekcyjna Mania szykuje się do ślubu i wesela. W związku z tym ćwiczy swój wymarzony, ten jedyny, pierwszy taniec z narzeczonym Henrykiem. Zgadnijcie jaki, finalną choreografię z filmu z Patrickiem Swayz’em czyli mambo. Niestety nie jest jej dane zatańczyć z ukochanym gdyż zdarza się niefortunny wypadek…..
Podczas przygotowań do ślubu pojawia się parę innych nieprzyjemnych sytuacji, więc wszystko zaczyna się komplikować. Do tego w pałacu weselnym nie ma umówionej instruktorki, która ma pomóc młodym w zmianie tańca. Za to jest jeden z synów właściciela hotelu o jakże wymownym imieniu Patryk…. I tu zaczyna się kolejna romantyczna historia. I to bardzo zagmatwana. 

Wirujący seks w wykonaniu zespołu Rampy to jak dla mnie satyra na polskie wesela i całą ich otoczkę. A także na to jak się w tym młodzi gubią i tracą sens tej jakże ważnej uroczystości. 

Można tu się i pośmiać, czasem wzruszyć i ubawić do łez. Aktorzy to świetni wokaliści i za razem tancerze. Solówka Patryka to sztos. Muzyka całkiem fajna (wpadająca w ucho) a teksty bardzo wymowne i prawdziwe. Piosenki w wykonaniu Mani (Agata Łabno) i jej matki Katarzyny (Anna Mierzwa) powodowały ciarki na skórze. Oraz ten aksamitny głos Jerzego (Julian Mere). 

Jednakże mam lekki niedosyt jako wierna fanka filmu pod kątem tańca i muzyki z filmu, bo spodziewałam się trochę czegoś innego. Dostałam tragikomedie w formie muzycznej owszem całkiem zabawną i świetnie zagraną pod każdym kątem. A nawet pod koniec psychodeliczną.

Jak dla mnie trochę za dużo wątków  pojawiło się w tym przedstawieniu. Niekiedy piosenki były świetnymi teledyskami ale nie wszystkie. Były dwie zagraniczne klimatyczne nawiązujące do całej tej zakręconej historii. A także pojawiły się polskie znane teksty. I jak to się mówi za mało tańca w tańcu?

Jednakże  mile spędziłam wieczór w teatrze Rampa i ubawiłam do łez. 

Jedna ważna uwaga, ciut za głośno były ustawione mikrofony aktorów.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz